Monday 29 March 2010

Sekretna wojna na flamastry.

Gdyby Richard Wagner żył dzisiaj i wychylał głowę znad fortepianu, pewnie wyobrażałby sobie dzieło totalne jako Secret Wars. Popkulturowe gesamtekunstwerk, a właściwie kulturewerk, łączy w sobie rywalizację sportową, muzykę i przede wszystkim olbrzymią dawkę sztuk plastycznych w zupełnie nie schematycznej, nie przystającej do wielkiejmisztuki konwencji.
Projekt Secret Wars powstał już kilka lat temu z inicjatywy grupy Monorex. Później inicjatywa przeszczepiona została na europejski grunt gdzie, sądząc po frekwencji, przyjęła się dobrze. Wstęp do opisu jednej z bitew Secret Wars przypomina bardziej streszczenie zasad Mistrzostw Świata w piłce nożnej, niż działań artystycznych. 16 drużyn, każda z innego miasta w Europie, podzielonych na cztery grupy, toczy w tychże walki. Każda drużyna walczy z każdą, tocząc po dwa pojedynki na swoim podwórku i w mieście przeciwnika. Drużyna to 6 zawodników, z których 3 gra, a raczej maluje, a trzech kolejnych to w danym meczu rezerwowi. Walka trwa 90 minut (kolejne futbolowe skojarzenie) (nawiasy zastępują przecinki ;)) a drużyny do dyspozycji mają dwie ściany, po jednej dla każdego teamu. Orężem są czarne markery, inna broń surowo zabroniona. Nad wszystkim czuwa dwóch niezależnych sędziów, do których należą dwa głosy, trzeci to.. (a jakże!) aklamacja.


Mistrz ceremoni w paru słowach przywitał publikę, która czekała i doczekać się nie mogła, bo start planowano na godzinę 21, a artyści na scenie pokazali się dopiero o 23. Dalej było już tylko lepiej. Zawodnicy wchodzą na scenę, zespół Glasgow i Warszawy w składzie Swanski, Sepeusz, Mrufig. Przywitanie drużyn, rolę proporca pełnił gorzki z nazwy napój wyskokowy. Ostatnie przypomnienie zasad, ”panowie, ta walka ma być czysta, żadnych ciosów poniżej pasa” i ruszyli.
W naszym obozie zaczął Sepeusz, dosyć spokojnie, namalował dwie dłonie. Swanski i Mrufig przygotowują oręż. Szkoci zaczęli z pełną pompą. Trzy autonomiczne pomysły, trzy narracje, każdy robi swoje. Po stronie gości szybko powstają pierwsze zarysy koncepcji. Wyłaniają się pierwsze postaci, a raczej karykaturalne twarze, na środku szkockiego pola pojawia się zaczątek napisu, jeszcze mocno abstrakcyjny. Tymczasem w Polskim obozie nadal spokój. Swanski i Mrufig zabierają się do roboty kontynuując dzieło Sepeusza. Do dłoni dorysowują ręce i póki co to tylko plątanina dłoni. I chociaż widać, że Polacy pracują kolektywnie, tworząc spójne dzieło, to czas leci a ściana Szkotów zaczyna się zapełniać. Nad twarzami malowanych postaci (już podpisanych jako Swanski i Sepe) pojawia się droga do Wódkowego Mordoru. Napis w centrum powoli staje się czytelny „Wars of Wodka” i już każdy wie jaką taktykę disu obrali Szkoci. Co więcej, trzeci motyw to postać w dziwnym, Ala krakowskim kapeluszu, na jeszcze dziwniejszym pojeździe, pędząca w kierunku krainy wódki, postać z zacnym pakunkiem, Szkocką whisky. Tymczasem u Polaków pojawiają się pierwsze postaci i…w tym Momocie gaśnie światło.
Zegar stop, awaria świateł, (za którą oczywiście odpowiedzialny był PZPN) nie przeszkodziła w świetnej zabawie, może jeszcze gorętszej, bo ze światłem padła także klimatyzacja. Z widowni dobiegają okrzyki, zagrzewające, prawie obiektywnie, do walki. Wszyscy w napięciu oczekują na wznowienie walki, jeszcze chwila i jest. Wraca iluminacja a z nią pojedynek, który po pół godziny zaczyna nabierać rumieńców.


Rusza czas, Szkocka ściana jest już mocno wyeksploatowana, Polacy tworzą kunsztowny zarys trzech postaci. Skrajna postać, tworzona przez Swanskiego, to odziany w kamizelkę i kilt Szkot z drewnianym mieczykiem. Braveheart unosi się w powietrzu, ale przed nami jeszcze długa droga. Środkowa postać Sepeusza to grubawy, brodaty Szkot z tradycyjną czapką, którego mina mówi jedno, ale tego słowa mówić nie wypada. Postać Mrufiga jeszcze w głębokich powijakach, już widzimy, że jedną ręką sięga w stronę załamanego Szkota Sepeusza. Polacy doskonale przygotowali się do walki, grupowa praca, wykonywana jest według planu, a przynajmniej na to wskazuje jej przemyślany charakter. Szybki rzut oka na Szkocką stronę, tam prace mają się już ku końcowi. Trzy motywy zaczynają się łączyć. Szalony Szkot wiezie na ratunek skrzynkę Szkockiego dobrodziejstwa, napis coraz bardziej wycyzelowany przerywa narracje, która wraca wraz z trójką karykaturalnych postaci, uciekających z Wódczanej krainy. Sami Szkoci świetnie się przy tej pracy bawią, co raz kosztując gorzkiego specjału. Walka wkracza w ostateczną fazę - do końca nie całe pół godziny.


Polacy (wciąż nieśpieszni) zarysowali już trzy postaci. Swanski kończy swojego brodatego rycerza, który jedną ręką trzyma drewniany mieczyk, drugą kilt środkowego grubaska. Postać Sepeusza jest już dopieszczona i coraz bardziej przerażona. Dzielnie działa Mrufig, walcząc z mazakiem, który chyba nie chce współpracować. Ale to już końcowa faza. Swanski dorysowuje swojej postaci głowę, pół trupa-pół kobzę. W międzyczasie nad Szkocką krainą pojawiają się Cerkwie, co było dla mnie strzałem w dziesiątkę. Doskonały dis i żart, że „Polska to gdzieś w Rosji” przeważały szale zwycięstwa na stronę Szkotów. I tu następuje zwrot. Sepe szybkim ruchem dorysowuje swojej postaci to, co każdy Szkot pod kiltem nosić winien, ale w takich rozmiarach, jakich Szkot (i nie tylko) musi się wstydzić. I zrozumiała jest już zblazowana mina centralnej postaci. Czysty, polski rysunek ( markery mocno rozmazywały się po powierzchni ściany) jest już na wykończeniu. Mrufig kończy swoją postać, nawiązującą do, nazwijmy to, fallicznych motywów Sepeusza, dodając jeszcze czarną eLkę na korpusie swojej postaci. To musiało zaboleć kibiców Celticu i Rangers. Szkoci kontrują jeszcze szybkim napisem „size isn’t everything”, ale czas dobiega już końca. Czas na werdykt.
Sędziowie przechadzają się po scenie, pytając o szczegóły, notując. Pierwszy głos należy do sędziego, drugi do publiki, trzeci to znów sędzia. Krótka narada. „Jesteśmy w Warszawie, ale wojna jest brudna i brutalna. Głos na Glasgow” i nie ma co się dziwić, bo praca Szkotów była mocniej osadzona w freestylowym disie, kontrowali to co działo się na polskiej ścianie w swoich rysunkach. Czas na decybelomierz. To komentarza nie wymaga, choć Szkoci wspierani polskimi brawami też nabili na liczniku sporo decybeli, głos dla Polski. Czas na drugiego sędziego. Szybki strzał i Warszawa wygrywa. Wielki wiwat!


Gender znów zwyciężył ze sztuką społecznie zaangażowaną. Temat płci jest niezwykle aktualny we współczesnej sztuce. Powinienem zakończyć jako przykładny pisarczyk. Wolę jednak powiedzieć, że dawno nie widziałem już sztuki, która wywołałaby tyle emocji, zdrowych odruchów. Świetna impreza, która z każdym spotkaniem, a czekają nas jeszcze co najmniej dwa, przyniesie zapewne coraz więcej emocji i przyciągnie jeszcze większe tłumy. Jeśli street art ma stać się w Polsce popularny , to sekretne wojny na flamastry mogą stać się ku temu furtką.

No comments:

Post a Comment