Sunday 24 January 2010

We don't need another Hiro

W poszukiwaniu Qltury przez duże ‘Q’ trzeba przeprawić się na drugą stronę Wisły. Wycieczka może do najprzyjemniejszych nie należy, ale cel wart zachodu. Street art w Warszawie ma jeden główny przystanek na 11 listopada 22 –Viuro. I o ile sami „animatorzy” street artowej sceny odcinają się od galerniczych ram działalności to wieszane i najczęściej tworzone na ścianach dzieła to solidna dawka poezji ulicy.
Gościem praskiej galerii jest Wrocławski artysta Hiro. Przyjaciel Viura, który bawił na ich urodzinowej imprezie i chyba tak mu się spodobało, że w Warszawie został tydzień, a czasu nie zmarnował. Zazwyczaj kolorowa ściana na której prezentowane są w Viurze prace zamieniła się w czarnobiałą plamę, jak Big Bang w czarnobiałym kinie. Tytułowy „Xero Mess(er)”, totalna monochromatyczna abstrakcja. Jeden krok i z chaosu wydobywają się pierwsze kształty(choć nie przypomina to wcale stworzenia świata). To żołnierz w helikopterze, to powiększona litera, to fragment wieżowca. Drugi krok i już widzimy że obok żołnierza nalepione są króliki, spod wieżowca wydostaje się napis, a litery mają swoje kontynuacje. Jeszcze jeden krok i już nie widzimy wybuchu, ciężko dostrzec nam żołnierza, widzimy za to tysiące małych fragmencików, gazetowych sampli ,które w jeden utwór połączył Hiro. Obraz na tyle wciągający, że staliśmy dobrych paręnaście minut doszukując się coraz to nowych fragmentów, dostrzegając relacje między jednym a drugim skserowanym wycinkiem. Kilka kroków w tył i powrotem patrzymy na Mess, jednak bałaganu już nie widzimy. Widzimy wielki, przemyślany potencjał chaosu.
Pan Hiro opowiedział o swojej działalności, ciągotach do czarno-białych kserówek i niechęci do kolorowych prac. Praca powstaje w znacznej części przypadkowo. Gotowe są tylko elementy, kserowane wycinki (swoją drogą zastanawialiśmy się jaka specjalistyczna literatura musi to być, skoro można w niej zobaczyć panienki od stóp do głów w lateksie). Klejenie i składanie graficznych sampli wydaje się pokrewne twórczości grupy mass mix. Efekt jest jednak zaskakująco inny. Kolaż Hiro to moim zdaniem gra ulicy XXI wieku z dokonaniami modernizmu, od dywizjonizmu po rosyjski kolaż. Dobrą recenzją pracy jest jeden z głosów z sali -„no i jest postmodern”. Skojarzeń nasuwa się jeszcze więcej, rewitalizacja już wykorzystanych cytatów z kultury, chęć ukrycia jednych czy eksponowania innych elementów. Dzieło skłania do kontemplacji, wsysa nas wielka plama. Chaos nabiera tu nowych znaczeń, a wszystko to zamknięte w niezwykle chwytliwej formie.
„We don’t need another Hiro” śpiewała babcia Tina, a ja myślę, że miała rację- oryginalny Hiro zdecydowanie zaspokaja potrzeby z gatunku estetyki street. Nie potrzeba innych Hiro, za to więcej Hiro w Warszawie, może poza murami galerii- owszem. Warto zajrzeć do Viura, nie tylko by zobaczyć nowe dzieło Hiro ale by poczuć atmosferę kolorowej alternatywy dla lewobrzeżnej sztuki.

Monday 18 January 2010

Fangor na aTak

Wojciech Fangor to jeden z (niestety) niewielu polskich artystów, których przedstawiać nie trzeba. Weteran na scenie artystycznej nie tylko polskiej ale również (a może przede wszystkim) międzynarodowej, gości w Warszawskiej galerii aTak. Wystawa Palimpsest czyli cykl 25 portretów to piorunująca dawka malarstwa z najwyższej półki.
O ile przychodząc na wystawę byłem zainteresowany tylko nowym cyklem artysty, o tyle wychodząc mogłem spokojnie przyznać, że jestem wielbicielem (przynajmniej tych płócien). Tłum, który zebrał się przy Wojciechu Fangorze przypominał zgromadzenie, czy audiencje , gdzie czeka się na choćby słowo i uścisk dłoni mistrza. Szacunek ten jest w pełni zrozumiały- ciężko przejść wobec twórcy takich dzieł obojętnie.


Fangor po 5 latach wraca do galerii Atak. Wcześniejsza wystawa to cykl rysunków i szkiców. Była to wycieczka w krainę samej pracy twórczej, powstawania dzieła. Obecna wystawa to wspomniane 25 płócien z komputerowymi nadrukami szkiców stworzonych przez artystę, które interpretuje nakładając na nie plamy kolorów, naklejając papier. To tytułowe palimpsesty, nowe dzieła naniesione na już powstałe prace. Takie potraktowanie rysunków wygląda na rewitalizacje, może wydawać się odgrzewanie starych potraw, po czasie ani zjadliwych ani ciekawych. To co pokazują obrazy od razu rozbija takie przypuszczenia.


Patrząc na obrazy, można by zastanawiać się ile ich twórca ma lat, 25 – 30, skoro z jego prac bije taka świeżość i optymizm. Każdy z obrazów, choć utrzymany w podobnej konwencji, jest inną rozprawą z malarską formą. Tu pastel, tam kolaż, natłok inspiracji. Obraz „Ewa Pape I (8)” to moim zdaniem wycieczka w kierunku portretów Witkacego. Niepokojące oczy otacza niepokojąca feeria kolorów. Kolejne dzieła mogą być czytane jak rebusy z dziedziny sztuka, choć to najprostszy rodzaj interpretacji. Można zastanawiać się nad rolą tych portretów w twórczości artysty, można zastanawiać się nad refleksją Fangora nad sztuką. Głosem i spojrzeniem-oderwaniem od mainstreamu artystycznego świata. Ważne, że galerii można spokojnie zapomnieć o problemach z gatunku art.-aktualia. Nie musimy znać ostatnich wiadomości by podziwiać twórczość prezentowaną na wystawie.
„Rysunki przedstawiają przede wszystkim kobiety” , jak zauważył kurator wystawy Stefan Szydłowski, co więcej- główną z rysowanych kobiet jest żona artysty, Co mówi nam jeszcze więcej o samym malarzu. I rzeczywiście, patrząc na portrety możemy zobaczyć w nich autoportret samego malarza. W płótna można wpatrywać się godzinami i, jak powiedział mi kurator, można odnaleźć tam trochę Picassa, trochę Matisse’a- wielki bagaż malarstwa. Fangor perfekcyjnie posługuje się malarskim grypsem, gdzie czasem jedna kreska jest jak oko puszczone w kierunku jednego ze swoich mistrzów. A przy całym tym ładunku obrazy pozostają czystym Wojciechem Fangorem, który znowu zaskakuje.

Friday 15 January 2010

Ideozy vol2.

Druga odsłona cyklu Ideozy przeniosła nas z tropików do krainy wielkich niezrealizowanych planów, utopii „Snów nie-rzeczywistych”. Przesunięta z powodu opóźnienia w cyklu wykładów profesora Andrzeja Turowskiego (odpowiadającego za merytoryczną stronę przedsięwzięcia) zapowiadała się biegunowo różnie od poprzedniej „tropikalnej” wystawy.
Tym razem wycieczkę rozpocząłem od wspinaczki na jedenaste piętro (to dopiero egzotyczna podróż!). Pierwszym obrazkiem który bardzo mnie ucieszył był widok profesorów z Instytutu Historii Sztuki (kto wie kto odwiedzi szóstą wystawę!). I tym razem zainteresowanie było duże, co bardzo mnie ucieszyło zwłaszcza biorąc pod uwagę półmetrową warstwę śniegu zalegającą na ulicach.

Wystawa to dwie bardzo wyraźne narracje połączone wspólnym nawiasem utopii. Z jednej strony utopii którą niesie pozorne wyzwolenie w systemie demokratycznym, z drugiej- tej, jaką była modernistyczna próba stworzenia domów idealnych.
Po wejściu do Sali wystawowej od razu wzrok przyciąga Light box Nicolasa Grospierra „The Glass House”, zresztą dziwnie nieprzystający w swojej efektowności do pozostałych prac. Duże pudło mocno oświetlone od wewnątrz imituje wnętrze utopijnego szklanego domu. Dialog z modernistycznym pragnieniem idealnego wnętrza jest tu niezwykle krytyczny. Skoro do zielonego (sztucznie zakrzewionego) wnętrza możemy zajrzeć, łatwo można się domyślić, że nie może być ono intymne czyli spełniać jednej z podstawowych jego funkcji. Nieudana próba stworzenia społeczeństwa klarownego i przejrzystego, które mogłoby zamieszkiwać w takim wnętrzu jest tu bardzo trafnie zdemaskowana. Cała praca jest również bardzo atrakcyjna wizualnie (a ja czasem lubię popatrzeć na piękną sztukę).
Kolejnym eksponowanym dziełem jest o 80 lat starsza praca Mieczysława Szczuki „Domy – ogrody w Miastach ogrodach”. Przedruk planu tego domu-ogrodu na dużej planszy jest konceptualną aluzją- sam w sobie nie jest dla widza przejrzysty, ale w koncepcję wystawy wpisuje się bardzo trafnie. Jest to ilustracja manifestu Mieczysława Szczuki z periodyku Dźwignia z 1928 roku. Pomysł połączenia bezduszności pionów i poziomów modernistycznego miasta z naturą, w założeniu bardzo szczytny okazał się tylko wystawy snem nierzeczywistym. Szczuka pojawia się tu też w kontekście swojego manifestu „Sztuka a rzeczywistość” który jest wyraźnym połączeniem z drugą narracją wystawy której przyczynek stanowi manifest Artura Żmijewskiego „Stosowane sztuk społeczne”.
I tak ze szklanych domów przenosimy się na ulice , a przynajmniej zaglądamy w telewizor aby jak przez okno poobserwować, co dzieje się na ulicy. Na ulicach Tel Avivu protest przeciw wojnie w Gazie, który stał się inspiracją do pracy Artura Żmijewskiego i Yael Bartany. Ciężko się wypowiadać o pracy, którą oglądało się w mało sprzyjających wernisażowych warunkach, dodatkowo ciężko mówić o pracach artysty, którego sztuki nie jest się wielkim orędownikiem. Trochę jest prawdy w zarzutach, że praca to dokument i tyle, ale być może właśnie o to chodzi. O dokument, o sztukę która zaangażuje się w życie, tak jak miała angażować się sztuka Szczuki, ingerować i zabierać głos. I tu wystawa dotyka dość ostrego sporu, gdzie głos zabierają zarówno odżegnujący się od sztuki zaangażowanej, jak i twórcy już nie sztuki, a kultury wizualnej.Wśród tych prac trochę gubi się duet KwieKulik. Ich wideo to krótka trawestacja społecznych utopii, Olimpiad i wieców, pożywki dla mas.
Na koniec i jakby przez przypadek zobaczyłem zielone światło otaczające całe atelier- dyskretny komentarz do wystawy. Piotr Kowalczyk oświetlił szklany dom jakim jest Instytut Awangardy kolorem zielonym. Przyszliśmy zobaczyć nierzeczywisty sen który pod innymi formami stał się całkowicie rzeczywisty, lub w wykrzywiony sposób tę rzeczywistość przerósł.

Friday 8 January 2010

"Mocherowe Berety"

2010 rok zaczynamy od rozgrzewki w Fundacji Atelier. W małej galerii na ulicy Foksal zorganizowano prezentacje nowego cyklu obrazów malarki Marty Kochanek –Zbroi „Moherowe Berety”. Zamysłem artystki była krytyka internetowych komentarzy, pokazanie w krzywym zwierciadle anonimowej głupoty.
Już Brian w swoim Żywocie wypisywał na murach Jerozolimy „ROMANES EUNT DOMUS”, a za ten akt wywrotowego wandalizmu ukarany został mniej więcej tak, jak karani są jego Internetowi następcy- nijak. Dziś nikt już nie wypisuje pod mostami tego typu haseł, bo to i niebezpiecznie i publika znacznie ograniczona. Język z rynsztoka łączy się z nienawiścią i kompletnym brakiem taktu i tak powstaje tak zwana opinia, którą możemy przeczytać pod właściwie każdym newsem na portalach, blogach. Popularność gorących wiadomości o stringach Edyty Górniak jest mierzona w tak samo bezwzględny sposób jak informacje o rannych i zabitych w ataku terrorystycznym. Miarą jest ilość komentarzy. Artystka zauważa już w tekście dołączonym do wystawy abstrakcyjność tych anonimowych tekstów, grę głupiego z głupszym o to, który nabierze się na kompletnie nie związany z tekstem komentarz, kogo sprowokują.
Pomysł na cykl Moherowe berety wziął się z obserwacji opinii po zamachu terrorystycznym. Zadziwiona niezrozumiałą nienawiścią i agresją ludzi, którzy o tragedii pisali jak o dobrej zabawie. „W założeniu miało być czarne na białym, mówi malarka, ale potem pomyślałam, że to tylko przytaknęło by temu zjawisku” Przejaskrawiona kolorystyka obrazów kontrastuje z cytatami na nich. Na równi potraktowane są wszystkie tematy, od tych rodem z Pudelka do informacji o morderstwie na dworcu Warszawa Powiśle. Tytułowe” Moherowe Berety” wiszą nad stertą kolorowych szmatek dobrze wprowadza w wystawę. Górka gałganów jest jak komentarze, bezładne i bezimienne. Kolory skrawków wskazują na to, co autorka z tymi komentarzami robi, jak przerabia okrzyki frustracji na świadectwo o samych sobie. Szczególnie podoba mi się obraz „głupia wieśniara wypromowana przez telewizje” traktujący o Edycie Górniak. Tekst nabazgrolony na płótnie trafnie uwypukla estetykę komentarza obok schematyczne, jakby malowane przez dziecko przedstawienie, podejrzewam samej bohaterki. nieszczęsnej opini Taki obraz-grejpfrut, niby ładny i bardzo kolorowy, ale treść gorzko-kwaśna. Ciekawa była też refleksja na temat nicków komentatorów, podkreśliła niektóre pseudonimy stałych internetowych opluwaczy, pokazując jak łatwo w internecie o bezimiennych bohaterów.
Cieszę się, że malarka która zazwyczaj porusza inne tematy i operuje innym językiem (tu odsyłam do strony internetowej), wzięła na warsztat ten problem.Efektem jest interesująca gra z nowym i świeżym tematem. Nie trzeba wychodzić z domu żeby zobaczyć, że nie wszyscy dorośli do wolności słowa, którą daje nam internet, ale warto wyjść z domu na ulice Foksal żeby zobaczyć, że nie wszyscy na takie traktowanie wolności się godzą, a dodatkowo potrafią o tym przekonywująco …malować.