Monday 9 May 2011

Dobre spotkania

Wawrzyniec Skoczylas i Michał Chojecki przemierzając Syberię zamieszkali u pewnej rodziny zawierając prosty układ: wymalowanie wrót za opiekę i pomoc. Lecz w tej wymianie tak naprawdę nie chodziło ani o dach nad głową, ani o zdobienie bramy.” Czym są Wrota? Jak zostały zinterpretowane? Jak to jest podróżować przez Syberię z plecakiem na ramionach? Alkowi Hudzikowi powiadają Michał Chojecki i Wawrzyniec Skoczylas.



Wrota to praca, którą wykonaliście podczas podróży przez Rosję, jak to się wszystko zaczęło?

W.S. Chodziło o to, by pokonać stopem jak najdłuższy dystans. Od domu do krańca...ziemi, a najdalej był Władywostok i tak to się zaczęło.

M.Ch. Wiesz, jak myślisz o zachodzie to nie wiele cie może zaskoczyć, Berlin, Paryż, Londyn miasta, które wyglądają tak samo, a na wschodzie jest inaczej,....w zasadzie to nie wiesz jak jest na wschodzie. I tak wyszliśmy z domu, złapaliśmy stopa do Lublina, potem Chełma, później do Kijowa, z Kijowa do Charkowa, potem do Rosji. Jechaliśmy wzdłuż granicy z Kazachstanem, Mongolią, Chinami i tak dojechaliśmy do morza Japońskiego. Europa i Azja to jeden kontynent, tworzą całość, a myśmy przez tą całość chcieli przejechać, by zobaczyć co jest pomiędzy, chodziło o to by się przemieszczać, odkrywać, uświadamiać różne rzeczy. Chcieliśmy spotykać ludzi, wchodzić w interakcje, dlatego też podróżowaliśmy stopem. Nie chcieliśmy wsiąść w kolejkę w Moskwie i po 8 dniach wysiąść we Władywostoku. Taka wycieczka nie daje ci nic z Rosji, my chcieliśmy zobaczyć co jest na najdalszej, najgłębszej pustce rosyjskiej mapy.

I jak to jest? Jakie są wasze wrażenia?

M.Ch. Rosja zachodnia jest jeszcze Moskwo-centryczna. Wszystkie drogi prowadzą od i do Moskwy. Dalej jest już Ural i tylko jedna linia trasy transsyberyjskiej. Pojęcie przestrzeni staje się liniowe, jeśli chcesz dojechać z `Nowosybirska do Irkucka to musisz przejechać zawsze tą samą trasą.

W.S. Obszar jest duży, ale możesz poruszać się tylko z punktu do punktu, do przodu albo do tyłu, bo wokół ciebie poza jedną drogą nie ma nic. Niby masz pieniądze, ale nie masz ich na co wydać, bo do wyboru masz kapustę, chleb i ziemniaki, a z tych produktów tylko chleb nadaje się do spożycia bez przygotowania.

Podróż stopem była trudna?

M.Ch. Była inna, podróżowanie stopem po Europie, a podróżowanie po Rosji to dwie zupełnie inne sprawy. To nie tak, że stajesz na poboczu i łapiesz samochód na podniesiony kciuk.

W.S. Chociaż najpierw tego próbowaliśmy (śmiech). Przede wszystkim z kierowcami trzeba zagadać, czekaliśmy więc na nich w miejscach, gdzie można rozmawiać. Musieliśmy wyjaśnić na czym polega nasza sprawa. Dla nich niezrozumiałe było dlaczego podróżujemy. Musieliśmy podejść do kierowcy i powiedzieć: jedziemy do Władywostoku. Dla nich jeśli ktoś już jedzie na wschód to albo do wojska, albo szuka pracy, no albo ucieka.

M.Ch. Nasz pomysł na interakcje idealnie sprawdzał się w tej konwencji autostopu. Nie czekaliśmy pośrodku Tajgi, tylko łapaliśmy stopa od jednej stajanki (parkingu dla tirów) do drugiej, to były odległości ok 300 kilometrów i te 300 km jedzie się często przez cały dzień.

Czyli nie poznaliście miejscowych, tylko kierowców tirów?

M.Ch. Nie, te stajanki były w wioskach, kierowcy tam stają by się napić, zjeść i odpocząć, a cała wioska z tego żyje. Zatrzymują się zawsze, bo następny postój będzie za następne 300km. Jeśli spędzaliśmy w jednym miejscu 3 dni czekając, aż ktoś wreszcie pojedzie w naszym kierunku, to siłą rzeczy najpierw zaprzyjaźnialiśmy się z panią, która robiła herbatę z mlekiem, kawę z cytryną i bliny. Potem rozmawialiśmy z każdym z kierowców, opowiadaliśmy swoją historię, a oni nam. Na koniec zaprzyjaźnialiśmy się z całą wioską, która przychodziła zapytać co my tu robimy, bo 20 lat temu też ktoś przejeżdżał stopem. Nawet nie znając dobrze rosyjskiego po 2 tygodniach mieliśmy naszą historię opanowaną do perfekcji.

Mieliście jakieś dziwne przygody?

W.S. Mieliśmy taką przygodę. Milicja „zaoferowała” nam podwózkę. A oni byli już naprawdę ostro na bani. Na tyle, że kierowca zasnął za kierownicą (M.Ch- Jadąc.) ale całe szczęście samochód sam się zatrzymał. Gość był zabawny, chcieliśmy jechać w lewo, ale on nie potrafił skręcić w lewo, więc pojechaliśmy w prawo.

No tak Rosja z tego słynie.

M.Ch. Słynie, ale to była jedyna taka „przygoda” z naszym udziałem w całej podróży. Widzieliśmy kilka podobnych sytuacji, ale to nie było nic nadzwyczajnego. To nie była patologia. Nie szukaliśmy ekstremów. Mieliśmy szczęście do osób które nas podwoziły.

A ile trwała cała podróż?

M.Ch. Jechaliśmy dwa miesiące, został jedynie dzień drogi do Władywostoku ale trzeba było wracać. Miało być miesiąc dłużej, mieliśmy wiele planów działania na końcu trasy, ale awaryjna sytuacja spowodowała że nie dojechaliśmy do celu.

A gdzie poznaliście osoby, którym malowaliście bramę?

M.Ch. To była głęboka Syberia. Gdzieś za Bajkałem, najbardziej pusty obszar szlaku, przy granicy z Mongolią i Chinami. Złapaliśmy stopa, a kierowca zaproponował nam żebyśmy u niego zamieszkali. Najpierw na jedną noc, przeciągnęło się na kilka dni. To był ciekawy człowiek. Wracał do wioski z miasta odległego o kilkaset kilometrów, wiózł zakupy dla całej społeczności. Ta wioska była taką cichą małą enklawą odciętą od świata, ukrytą między wzgórzami.

I co, zaproponował wam malowanie bramy?

W.S No tak w zamian za jedzenie i spanie.

A jak do tego doszło?

M.Ch. Przede wszystkim już wcześniej, jadąc przez Syberię zauważyliśmy, że na bramach futrynach okiennicach pojawiają się malunki. To nie były tylko gładko pomalowane, zbite dechy, ale wzory, typowe formy zdobień. Facet zaproponował nam malowanie, powiedział wy jesteście artyści, namalujcie mi coś.

Wiedział że jesteście artystami?

M.Ch. Tak, rozmawialiśmy przecież parę godzin w samochodzie. Pytał, kim jesteśmy, co robimy, to wyjaśniliśmy mu, ze jesteśmy artystami z Warszawy, że malujemy obrazki. Dla niego w tym nie było nic nadzwyczajnego, to było normalne. Jest piekarz i robi chleb, jest artysta i robi zdobienia. My jako malarze, możemy po prostu wymalować mu bramę.

Mieszkał sam?

W.S Nie, mieszkał z rodziną. Przywiózł nas do domu, do młodej żony i dwójki dzieci. Ten stopień zaufania, którym nas obdarzył jest dla mnie do tej pory zaskakujący. To jest przykład syberyjskiej gościnności, o której już wcześniej słyszeliśmy. Bo sprawa była bardziej skomplikowana. On pracował 20 godzin na dobę, w kopalni i prowadząc gospodarstwo, spał zaledwie 3 godziny. My mieszkaliśmy tam parę dni, a jego widzieliśmy może kilka godzin.

A co namalowaliście?

M.Ch. Facet nas przywiózł, powiedział żebyśmy pomalowali mu bramę, i wyjechał do pracy w kopalni na nocną zmianę. Wzięliśmy szkicownik, wyszliśmy pospacerować, zaczęliśmy przerysowywaliśmy wzory z okolicznych okiennic, studiowac wzory. Zrobiliśmy rysunki i położyliśmy się spać. Rano gospodarz przychodzi i pyta, gdzie jest pomalowana brama. My go uspokoiliśmy, poprosiliśmy żeby nam zaufał.

W.S To jest ciekawe, bo przerysowywaliśmy abstrakcyjne dla nas rzeczy, ale kiedy pracowaliśmy nad wzorami, zaczęły układać nam się w całość, stworzyliśmy pierwiastek żeński i męski.

Czyli?

M.Ch Dwa uzupełniające się moduły. Jest to ornament abstrakcyjny, ale jako formy mają jakieś zakorzenienie we wzorach, które zobaczyliśmy tam.

A te ornamenty są symboliczne?

M.Ch Nasza praca, to przetworzenie, a nie kopia tych ornamentów. Nie chcieliśmy powielać czegoś czego nie znamy i nie rozumiemy. Oparliśmy się na łukach i formach podpatrzonych, ale żaden element nie jest skopiowany. Chcieliśmy, aby te znaki były po prostu z tej samej rodziny. Symobolika jest dla nas ukryta. Tworzyliśmy elementy, które uzupełniliśmy o dwa wieloznaczne symbole jabłuszka i flagi lub okienka, żeby pokazać, że miało tu miejsce spotkanie osób.

Dlaczego jabłuszko i flaga?

M.Ch. Gdybyśmy ich nie zastosowali, bylibyśmy tylko amatorskimi etnografami, nie byliśmy przygotowani na wierne i rozumne odtwarzanie tamtejszych wzorów. Wiesz, my nie robiliśmy tego z „artystycznych pobudek”, żeby to potem przywieść i pokazać w galerii, w Warszawie, to nie krytyczna interwencja, nie chodzi o to że są na świecie ludzie którzy nie rozumieją symboli konsumpcyjnych. Chodzi o to spotkanie. Spotkaliśmy supermiłych ludzi, którzy ofiarowali nam dużo ciepła, i my z nimi doskonale się bawiliśmy. Nie chcieliśmy nadwyrężać ich zaufania. Teraz to może być odebrane trochę jak prześmiewanie się, dwie cywilizacje, my wiemy co te symbole znaczą, a oni nie.

A nie znali?

W.S Nie.

Czyli rozumieli je inaczej?

M.Ch Oni nie znali znaczenia, które my nadajemy tym wzorom w pierwszej kolejności. Ale tak samo oni mogą powiedzieć, że my nie rozumiemy tych symboli. Bo jabłuszko to wcale nie jest logo jakiejś firmy, tylko symbol pokarmu. Tak, postrzegali to zupełnie inaczej. Malowaliśmy jabłuszko, a żona naszego gospodarza, była tym zafascynowana. Jabłuszko to pokarm, i to jabłuszko nadgryzione. Dla niej to było fantastyczne.

A logo Windowsa?

M.Ch. To jest bardzo ciekawe, bo dla jednych to flaga, dla innych okienko. Ten symbol byłby nieczytelny jako logo, gdyby nie jabłuszko Appla.

W.S. My nawet nie próbowaliśmy im tłumaczyć, woleliśmy by sami to interpretowali, tak jak oni się do tego odnoszą. Nie mówiliśmy im co mają myśleć. Dla nich to bardzo czytelne, tylko znaczy co innego, to też jest sens tego spotkania.

M.Ch. Pokazujemy to teraz na ulicy Foksal w Warszawie i każdy, kto przychodzi widzi logo Windowsa i Appla. A mnie najbardziej interesuje to, że tutaj nikt nie jest w stanie teraz nadać pierwszorzędnego znaczenia tym podstawowym interpretacjom symboli pokarmu i wspólnoty, jakimi są jabłuszko i flaga. I wcale nie jesteśmy lepsi i nie rozumiemy więcej.

A jak na to zareagowali inni mieszkańcy?

W.S Przyszedł sąsiad i zaoferował nam 1000 dolarów, za pomalowanie jego bramy. Nasz gospodarz zyskał wśród ludzi szacunek. Mówili między sobą: jakim cudem on załatwił sobie artystów z Europy? Co on ma takiego specjalnego, że przyjechaliśmy właśnie do niego? A my tam byliśmy naprawdę jak kosmici, tam NIKT nie dojeżdżał. Nasza tam obecność musiała być sensacją.

M.Ch. Odczytanie tych symboli przez mieszkających tam ludzi było najprostsze, jak wszystko tam. Kasza, chleb, herbata, nic ponad miarę. Nic skomplikowanego, tam wszystko jest w harmonii.

W.S. Ci ludzie są szczęśliwi i spokojni. Choć nie ma miejsca na błąd, bo wszystko jest na granicy przetrwania, ci ludzie w tym odnajdują szczęście.

To czym są wrota?

M.Ch Ta praca to wymiana normalności. My siedzieliśmy z nimi, ja uczyłem liczyć chłopca i nabijałem się z niego, że nie może zapamiętać, że cztery jest po trzy, a on nabijał się z mojego rosyjskiego, że dziwnie wymawiam różne słowa. To szczera wymiana, zwykła niezwykłość, tam nie było nic nadzwyczajnego, ale w tym jest największa treść tego przeżycia.

W.S. – Tak naprawdę nie chodziło o to, by wymalować bramę w zamian za michę i nocleg. Nie da się opisać słowami tej obustronnej sympatii. Brama to fizyczny, prosty znak tej dobrej wymiany.

M.CH- Wrota musiały zaistnieć żeby uwolnić sympatię. Potwierdzić to dobre spotkanie. One stały się plaszczyzną porozumienia. Pretekstem. My się długo biliśmy czy pokazać to czy nie, bo ciężko opowiadać o spotkaniu, w którym chodzi raczej o coś, co jest nieopowiadalne. Ale ludzie którzy już to widzieli, czują dobrą energie, To po prostu czysta, dobra historia. Nie ma strasznych wydarzeń, niebezpiecznych sytuacji, heroizacji. Musieliśmy pojechać na rosyjsko-chińskie pogranicze, żeby przeżyć najprostszą międzyludzką wymianę życzliwości. Pokazujemy więc ślad z nadzieją, że widzowie poczują choć odrobinę sympatii, którą my wynieśliśmy z tej przygody.

A wchodziliście częściej w takie bliższe relacje?

W.S. Tak, zasadzie już pierwszy nocleg w Rosji tak wyglądał. Poznaliśmy faceta, który najpierw zabrał nas do siebie, potem do swojej mamy na wieś, w której się wychował, poznaliśmy jego rodzinę.

A jak ludzie odbierali waszą historię?

M.Ch. Mówili: Dom macie? To powinniście w nim siedzieć, głupi jesteście. Oni nie rozumieli ciekawości świata. To jeszcze mentalność radziecka, w której nie ma miejsca dla swobodnego przemieszczania się.

Co poza wrotami pokazujecie na wystawie?

M. Ch. Wrota są głównym elementem, wokół których jest konstruowana cała historia. Ale ta wystawa nie składa się tylko z projektu zdobień, wymalowana brama pozostaje w tle. Dlatego największe zdjęcie, powiększone do rozmiaru całej ściany jest zdjęciem pamiątkowym, wykonanym z gospodarzami, z którymi stoimy przed gotowymi wrotami. Pokazujemy również dokumentację całego czasu, który tam spędziliśmy. Są zdjęcia i nagrania z dyktafonu, jak wspólnie bawimy się z dziećmi, jemy coś, wykonujemy różne prace.

Jak na was ta podróż wpłynęła?

M.Ch. Podróż była czasem nauki, przeżycia, które nie trwa bez końca. Doznaliśmy czegoś, co zmieniło nasze patrzenie na to, co zostawiliśmy w domu. To zmieniło np. moje podejście do malowania. Obraz wyraźniej stał się płaszczyzną porozumienia między ludźmi. Teraz ważne jest opowiadanie.

W.S. To dla mnie element większej układanki. Wyjazd jest skutkiem serii decyzji, które musiałem podjąć, aby znaleźć się w punkcie dogodnym do wyjazdu. Pewne działania pozwoliły mi nie martwić się, czy wrócę za miesiąc czy za pół roku. Musiałem mocno zmienić życie, by dać się ponieść wydarzeniom.

To są takie decyzje w skali całego życia. Zrezygnowałem z jakiejś pracy, kariery, przerywam ścieżkę budowaną przez lata. Wyjazd dokonał się jako potwierdzenie pewnych decyzji. I wrota są tego naturalną konsekwencją.

Taka podróż to duchowe przeżycie?

M.Ch. Tak, jest w tym coś, czego nie da się przeżyć w inny sposób. Ale bardziej niż o unikalne emocje, chodzi o coś, co możesz z tego wynieść. Jedziesz w podróż, by przemyśleć i zobaczyć coś inaczej niż zwykle. Taka sytuacja wymusza zupełnie inne myślenie o fundamentalnych sprawach, o tym, co jest fundamentem nie tylko w domu czy w podróży, ale w ogóle, bezwzględnie.

W.S Ta historia uczy pokory wobec czasu i przestrzeni. Tego że czasem musisz czekać 3 dni żeby pojechać kilka kilometrów dalej. Czasami uczy cię okazywania najprostszych emocji, tego że możesz komuś pomóc. Tego że on ci pomoże, podwożąc cię, a ty pomożesz mu malując bramę.




Wawrzyniec Skoczylas, Michał Chojecki - biogramy w przypadku tej historii są nieistotne






No comments:

Post a Comment