Wednesday 6 April 2011

Akademia fermentuje

Akademia Sztuk Pięknych to wcielone zło. Artyści aby się od niej odciąć, zakładali wszelakie salony niezależnych, odrzuconych, ogółem manifestowali swoją skrajną niechęć do tego co akademickie, by w późniejszych latach wejść w szeregi kadry profesorskiej. I tak każdy skrajnie anty-akademicki ruch siłą rzeczy, z czasem ściąga w kierunku swojej znienawidzonej Alma Mater, W tym też nie ma nic dziwnego. Jednak są i tacy, którzy od hucznej rewolucji woleliby zmieniać świat (nawet ten akademicki ) powoli. O takich pozytywistach na drodze ewolucji mówi się jakby mniej, może dlatego że jak już coś robią to bez armat, huków, a wiadomo, że bez krzyków trudniej o posłuch. Wstęp byłby od rzeczy, gdyby nie dwójka aktywistów działających na akademii Michała Chojeckiego i Kuby Mazurkiewicza.

Dwa wydarzenia w jednym marcowym tygodniu może nie przykuły uwagi całego Warszawskiego artworldu, ale zgromadziły pokaźną publikę na samej akademii. Oba miały miejsce w Studenckiej galerii Turbo. Studenckiej dlatego, że na terenie ASP i działającej pod auspicjami studenta Kuby Mazurkiewicza. Pierwszy raz można powiedzieć „studencka”, bez większego zażenowania, bo z reguły kojarzy się to z brakiem profesjonalizmu, tymczasowością i wyjątkowo niską jakością. Student grafiki Kuba Mazurkiewicz i asystent na tejże, Michał Chojecki w programie prowadzonej przez siebie galerii znajdują miejsce na to, na co nie ma miejsca w akademickich salonach. A tam miejsce jest z reguły dla tych, którzy dobrze nauczyli się kopiować, albo swojego profesora, albo przynajmniej lokalny wzorzec „ponadczasowego mistrza akademii”, kultywując swoisty cybisizm*. W studenckiej galerii Turbo zorganizowano też pierwszą od wielu lat dyskusję na temat kondycji Akademii Sztuk Pięknych.

Dyskusja rozpoczęła w samo południe, nie wiem czy bardziej jak western, czy pierwsze po 1989 r. wybory prezydenckie, z głosowania i strzelanki, chyba wolałbym to pierwsze. Zasadniczym problemem dyskusji stał się projekt ankiety przygotowanej przez organizatorów. Ankieta, która miałaby określić stosunek profesorów do swojej pracy, studentów, oraz komunikacji na linii uczeń-nauczyciel. Rozpoczęło się od krótkiego rozjaśnienia materii, bo choć dyskusja toczyła się w dość hermetycznym kręgu studentów akademii, to specyfika różnych wydziałów jest odmienna, a relacje studencko-profesorskie są różne. Choć moderowana, dyskusja miała bardzo otwarty charakter, bo wypowiadać się mógł każdy, co bardzo demokratyczne i co niestety często kończyło się wycieczkami w stylu, „ja i moje życie” i przydługimi wypowiedziami studentów. Debatę silnie zdominowała też kadra wykładowców, którzy zasiedli w jednej flance i każdy argument starali się, jeśli nie strywializować, to po części wykazać jego merytoryczną nieskładność. Koniec końców, profesorskie głosy skłoniły się jednak ku takiej ankiecie, której pytania miałyby wykazać jaki model katedry preferują, a dalej szczegółów współpracy ze studentami.

Dyskusja to bardzo ważny moment dla akademii. To o czym mówiło się mimochodem, między sobą wreszcie zostało wyartykułowane profesorom. Może i niezbyt składnie, może bez klarownej pewności siebie, ale udało się! I oby ta dyskusja nie poszła w las, zamieniając się w bezsensowną i bezproduktywną gadaninę.

Od słowa do czynu, od debaty do wystawy. Ta, anonsowana plakatem z wielkim białym płótnem o wymiarach „100x70” i dopiskiem Bez tytułu, miała być wyrazem własnej opinii na temat akademii przedstawionej przez kolektyw artystów a zarazem studentów. Tytuł mówi sam za siebie. Bez tytułu-bez historii, mówiąc językiem Edwarda Dwurnika. Już tytuł wystawy to kpina z seryjnie produkowanych, nudnych akademickich obrazków w standardowym formacie.

Wieczorne godziny, mała salka wystawowa, która siłą rzeczy wydaje się zatłoczona, agresywnie pulsujące światło stroboskopu, żadnych prac. Pusta sala wypełniona tylko gęstym powietrzem stłoczonej widowni, folia zakrywająca coś, tak jak zakrywa się miejsce robót budowlanych. Ludzie lekko skonsternowani, nie wiedzą co robić, wreszcie ktoś niezdecydowanym ruchem zaczyna rozrywać plastikową błonę. Za nim inni, i tak po chwili kurtyna się odsłania, stajemy przed kilkoma płótnami. W tym momencie większość ludzi jest już tak odurzona drażniącym światłem stroboskopu, że musi wyjść.

Chwila odpoczynku dla oczu i druga próba, wchodzimy jeszcze raz, nie badamy przestrzeni, teraz już wiemy, że musimy zobaczyć obrazy. Wszystko jasne, kilka abstrakcyjnych płócien, kolor niezidentyfikowany, bo w paranoicznym świetle rozpoznaje się tylko kontrast biały czarny. Geometryczne kształty, linie i figury na płótnach widoczne są tylko na moment, krótkie mrugnięcie oka. Zanikają w ciemności i tak bez końca.

Dyskotekowe światło i dosyć zachowawcze obrazy, dwa światy które mijają się na akademii. Mijają, bo większość z artystów prowadzi podwójne artystyczne życie. Mniej lub bardziej posłusznie kopiując profesorów w pracowni, i tworząc swój własny świat artystyczny, po godzinach, w domach i własnych pracowniach (tak jak robią to artyści prezentujący wystawę). Z reguły ten drugi świat nie znajduje dla siebie miejsca w akademickim świecie.

Wystarczy przypomnieć sobie Coming out, wystawę prac dyplomowych ASP z 2010 roku. Rewolucja wystawiennicza, która zawędrowała z wystawy na lotnisko...i mierne prace. Przebrzmiały akademizm toczy kolejne pokolenia studentów. Akademizm przez małe „a”, którego szczytem jest emulatio, idealne przejęcie techniki mistrza, nauczyciela. Coming out to oczywiście szczyt góry lodowej, którą można zobaczyć spacerując korytarzami budynków akademii. Zjawisko to demaskuje wystawa Bez tytułu 100 X 70. Artystyczny sprzeciw wobec artystycznej stagnacji akademii. Od tytułu wystawy, przez dyskotekowy, wrogi dla sztuki klimat, aż po wpisanie w ten klimat własnych dzieł artyści konstruują krytykę wobec swojej uczelni.

Przy całej swojej krytycznej postawie nie jest to nachalnie bezpośrednia reakcja, tak jak debata nie była atakiem na kadrę profesorów. Studenci naprawdę szukają porozumienia, które akceptowało by ich patrzenie na sztukę, teraz czas na to by profesorzy, nie rezygnując z wypracowanych przez siebie artystycznych dróg, otworzyli się na nowe, świeże propozycje, by nieraz dobrzy artyści byli równie dobrymi nauczycielami.



Cybisizm- od Cybisa, członka Komitetu paryskiego malarza kolorysty, którego kopistów można do dziś obserwować na akademii.



Tekst ukazał się w Opolskim kwartalniku sztuki Artpunkt

3 comments:

  1. "w paranoicznym świetle...Geometryczne kształty..."
    no swietny, swietny tekst. niesamowity...;)

    ReplyDelete
  2. pomijając zawartość ;) w słowach czuc agresje pewnosc pasję..ale na ile ta pasja wynika z zaangazowania w sztuke a na ile z megalomanii zlosci czy checi dania komus w morde???

    ReplyDelete
  3. Nie mogę się już powstrzymać, żeby to powiedzieć (bo to kolejny beznadziejnie napisany tekst): Piotr i Krzysztof błagam was redagujcie teksty tego A.H. bo wasz blog traci renomę, na którą oboje ciężko zapracowaliście. Nie wiem czy ten człowiek gdzieś studiuję, jeśli tak to brawa dla tych co przeprowadzali egzaminy wstępne.

    ReplyDelete