Zaczyna się dość nietypowo, kilka płócien, żadnych śladów sprayu, puszek, rysunków wykonanych na partyzanta, dopiero zbliżając się do pierwszego z obrazów dostrzegamy szablonową produkcję, którą posłużył się młody twórca. Nie wiem dlaczego akurat tego typu skok w bok urządziła załoga Viura, ale dopóki to pytanie nie dręczy mnie przesadnie, oglądam kolejne obrazy. Obrazy na które przerzucono strony starych elementarzy języka rosyjskiego. Zadaniem ,jakie nałożył na siebie artysta, było uwydatnienie estetycznych walorów, topornych, estetycznych rysunków spod socrealistycznej ręki. Rysunki ładne, kolorowe, zresztą to nie wielka checa gdy porównać taki obrazek do wyblakłych slajdów, ale co dalej? Konsekwentnie przeszedłem przez przyspieszony kurs językowych wprawek i niewiele więcej. Poza sympatycznym powrotem do rosyjskich słówek nie dane było mi zrozumieć relokacji znaczeń związanych ze zmianą kontekstu, w jakim odbiera się ten sam wizerunek. Rysunki straciły wartość utylitarną, nie uczą, ale czy zyskały coś w zamian? Nie zauważyłem.
Powraca pytanie, dlaczego takie prace pojawiły się w galerii? Oczywiście street-artowa z założenia galeria wcale nie musi gwizdać w jeden uliczny gwizdek. Dobrze w tej przestrzeni pokazać coś co z ulicą ma tylko po drodze i to po dość okrężnej drodze. Tym razem, poza ciekawą oprawą wernisażu, który odbył się nietypowo poprawnie i galeryjnie, nie uświadczyłem w galerii przyjemności odkrywania nowych alternatywnych źródeł artystycznej energii. Back in the USSR, śpiewali kiedyś Beatlesi i im się udało. Nie tyle wrócili, co uciekli w kpinę, która przeciwstawiła się banalnym piosenką. W galerii Viuro takie ucieczki serwowane są bardzo często, jednak ucieczka do Moskwy wyszła dosyć przeciętnie.