Kolejnym powodem, dla którego chciałem napisać o „Warszawskim Chinatown” był wykład Gabrieli Świtek na temat Osiedla za Żelazną Bramą. Dyskusja o stanie ścian, które mogą nie wytrzymać następnych dziesięciu lat, problemy z komunikacją (bo któż 50 lat temu mógłby przewidzieć, że każde z czterystu mieszkań będzie miało swój odpowiednik na parkingu) ilustrowana była filmem. Anonimowy jeszcze wtedy materiał pomocniczy wrócił jak bumerang podczas wizyty na wernisażu wystawy ”Za Żelazną Bramą”.
Dużym zaskoczeniem była dla mnie wizyta w CSW i kolejny wernisaż bez wystawy. Bez wstępnych pogadanek zaproszono nas do sali, gdzie na białej bryle przypominającej jeden z bloków zaprezentowano film Heidrun Holzfeind „Za Żelazną Bramą”. Okazał się on owym bezimiennym materiałem pomocniczym z wspomnianego wykładu. Nie długo trzeba było czekać, by poczuć smak wielkiego i równie wielokulturowego założenia. Wszystko zaczyna się od wypowiedzi chłopaka, która przeradza się w kłótnię ze staruszkiem, dalej szczęśliwi z bliskości synagogi Żydzi, którym po prostu „dobrze się tu żyje”. Krótkie wypowiedzi ochroniarzy, czy raczej stróżów, którzy stają się bardziej jednymi z mieszkańców niż pilnującymi porządek pracownikami. Kolejnymi podglądanymi są biedni i bogaci, starzy i młodzi, Polacy z pokoleniowymi tradycjami i obcokrajowcy, którzy nie radzą sobie z językiem polskim. Podział wydawałoby się prosty, może zbyt prosty. Każdy szukałby takich podziałów, każdy kto mieszka w podobnym miejscu widzi je. Ale film austriackiej reżyserki w pewnym momencie oddala perspektywę pojedynczego mieszkania, pokazując nam cały blok, w którym te osoby, biedne, bogate, stare i młode żyją wspólnie. Chociaż narracja filmu jest mocno poszarpana, a w jednym ujęciu obejmuje tylko jedną z osób, pokazuje pewnego rodzaju wspólnotę. Poza faktem mieszkania w tym miejscu nic więcej ich nie łączy, każdy opowiada tu tylko o tym jak i czemu tu żyje. Mimo to pewne sprawy, choćby technicznych rozwiązań jakimi jest słynny brak balkonów, łączą tych ludzi.
Osiedle Za Żelazną Bramą to miejsce, gdzie z jednego punktu możemy obserwować starą architekturę ruin getta, socrealistycznych molochów i postmodernistyczną architekturę biurowców. Te krótkie przebitki w filmie Heidru Holllzfeind tylko uświadamiają nam gdzie się znajdujemy, a może właśnie to jest gruntem fascynacji osiedlem jako problemem socjologicznym. Z filmu może nie wprost , ale płynie obraz osiedla, w którym zatarte są rasowe, wiekowe i ekonomiczne podziały. Nie ma tu ani nadętej idealizacji ani usilnego poszukiwania problemu. Dystans, za którym szła jednak pewna życzliwość współlokatora przebija przez każdą z prowadzonych rozmów. Wszystko to łączy się w zwarty obraz Warszawskiego Chinatown widzianego od wewnątrz, oczami codzienności.